W poprzednim rozdziale Demona Brzasku:
- Kilku wyrostków uwzięło się na blondyna, w okół którego dzieją się wydarzenia w drugim rozdziale Akuma no Akatsuki.
- Ten sam chłopiec zgubił się nie wiadomo gdzie i teraz szuka drogi powrotnej do Ichiraku Ramen.
Blondyn kręcił się po podejrzanie pustych uliczkach.
-Przecież wszyscy pewnie poszli na festyn. -Pomyślał i szedł przed siebie. Żołądek upominał się o swoje, wręcz wołał o jakiekolwiek żarcie. Ramen mogło poczekać. Wolał położyć się spać bez kolacji, niż z ogromnymi siniakami i krwawiącymi ranami; często bolącymi z powodu piasku czy żwiru, który przypałętał się do nieodkażonej rany. Tyle razy bywał ranny i tylko kiedy tracił przytomność, budził się w szpitalu. Nigdy nie dostał od żadnej pielęgniarki znieczulenia, chodź widział, że podawały tą substancje starszym od niego dzieciom, w lepszym od niego stanie. Zawszę posyłały wtedy sztuczne uśmiechy. Do niego tylko najwyżej obojętny wyraz, chodź to były jednorazowe przypadki. W większości były to spojrzenia nienawiści i mówiące: Jak zrzucisz się z mostu, to zatańczę z radości na twoim grobie, jeśli ktoś ci jakiś postawi. Jego przemyślenia przerwało burczenie w brzuchu. Będzie musiał jakoś dojść do domu. Tylko znajdzie jakąś nazwę ulicy czy coś. Daleko przed nim zauważył jakiś pusty plac. Natychmiast tam ruszył przyśpieszając kroku, wypatrując drogowskazu. I chyba znalazł, ale jakoś ktoś nie umiał pisać wyraźnie. Zrobił szybką wyliczankę (Genin, Chunin, Jounin, Hokage itp.) i poszedł w wylosowanym kierunku; nie mają za grosz pojęcia gdzie może iść. Może akurat trafi gdzieś koło centrum Liścia.
Kilka minut i skurczy głodnego żołądka później stwierdził, że Wioska Ukryta w Liściach jest w drugą stronę. Jakoś trafił poza obrzeża Konohy. Potwierdziło się to, gdy znalazł się przed czymś w rodzaju wielkiej, zielono-ciemnej gęstwiny składającego się drzew o bardzo dziwnych kształtach. Żadne nie było proste jak normalne drzewa rosnące niedaleko pól treningowych. Przypominały niezdecydowane, ponieważ raz rosły w lewo, drugi raz w prawo. Jeszcze inne wyginały się ku ziemi. Niebieskooki nigdy nie widział tak dziwnego zbiorowiska drzew. Ale co robią, tu te drzewa? Ktoś musiał je tu posadzić, bo chłopiec nie uwierzy, że tak same z siebie tu się zasiały.
Zauważył też na ziemi, zarośniętą już od dawna ścieżkę, która prowadziła zapewne kiedyś w głąb gęstwiny, ale drzewa całkowicie uniemożliwiły cal powstania kamiennej dróżki. Odwrócił się plecami do lasu i już miał odchodzić, gdy zawiał wiatr; usłyszał wtedy głośny szelest liści oraz gałęzi uderzających o siebie. Natychmiast spojrzał w tamtą stronę i zaniemówił z wrażenia. Drzewa jak jakieś pędy odwijały się z swoich miejsc, ukazując dalszą część ścieżki. Dalej widział tylko cienie i kilka promieni światła, które padały przez koronę drzew. Chciał już się wycofać, ale coś go zatrzymało. Dźwięk dzwonków i wołanie; cichy szept w jego głowie. Tak cichy, że uznałby to normalnie, za urojenie. Nie... Ten głos był zbyt realistyczny. To pewne.
-Chodź... Chodź... Chodź... -Szeptał dalej kobiecy głos. Delikatny i tak tęskny, że blondyn zaczął poważnie myśleć o wizycie u lekarza od normalnych inaczej. A może to nie jakieś jego urojenia? -Idź dalej... -No... Skoro tak nalega, to czemu by nie? (Zasada na przyszłość 1# Nie słuchaj podejrzanych głosów w głowie, tylko udaj się do specjalisty dla normalnych inaczej.)
Chłopiec zaciekawiony głosem wszedł na ścieżkę. Nie zauważył nawet zarośniętej już mchem tabliczki z czarnym napisem ŻYWYM WSTĘP WZBRONIONY (Zasada 2# Czytaj tabliczki, nawet jeśli nie umiesz czytać.) i ruszył nią w głąb zarośli. Po kilku krokach drzewa za nim zamknęły wejście, którym szedł. Chciał wrócić tą samą drogą, ale ta zniknęła jak kamfora. Wyglądało na to, że ścieżki za nim nigdy wcześniej tu nie było. Chłopak o lisich wąsach przeraził się nie na żarty i przełknął nerwowo ślinę. Miał w głowie tylko jedną myśl. A raczej dwie, które brzmiały wyjść z tond i jak najszybciej. Zaraz po nich pojawił się tajemniczy głos, który ponownie za hipnotyzował go i przekazał mu bezwzględny rozkaz.
-Idź przed siebie... Przed siebie... -Teraz głos zabrzmiał jak echo, powtarzając koniec zdania. Lekko zamroczony ruszył zgodnie z prośbą głosu. Przed siebie... Jak długo iść trzeba w tym kierunku?
Jakoś im dalej w las, tym bardziej stawał się senny. Myślał o tym, by położyć się pod jednym z drzew i zasnąć w błogim spokoju. By rana już nie piekła...
-Nie daleko... Jeszcze nie daleko... Nie zasypiaj... -Ciągle powtarzał głos. Najwięcej razy to; Nie zasypiaj. Trochę to dziwne, że towarzyszy temu słodki dźwięk dzwoneczków i wiatr. Skąd w lesie dzwonki i wiatr? Bardzo dziwne. (A głos w głowie to normalka.)
Już miał jakoś wątpić w swoje zdrowie psychiczne ale stwierdził, że poczeka z tym trochę. Przez mniej gęste korony drzew ujrzał światło, ale nie dzienne, jakie powinno być, tylko księżycowe. I blady księżyc w pełni. Idealny do snu.
-Ten ramen na szybko podczas obiady, to pewnie było przeterminowane. -Pomyślał i uśmiechnął się jak mysz do sera, że ma wyjaśnienie. Zjadł ramen, położył się spać i to mu się śni. To sen osoby chorej na żołądek. Tylko... Spojrzał na rany na rękach i jakoś uśmiech zszedł mu z twarzy. -Ale we śnie nie można sobie zrobić rany. -Kilkoma słowami wrócił do punktu wyjścia.
-Czemu stoisz?... Idź dalej... Dalej... -Ok. Znów delikatny podmuch powietrza i melodyjka dzwonków. Po co myśleć, skoro można spełnić prośbę tajemniczego głosu, w podejrzanym lesie?
Gęstwina już nie rosła jedna na drugiej. Widział przed sobą początek zielonej polany i drewniany budynek. Przyjrzał się wyraźnie ignorując kolejne wołanie żołądka o posiłek i ziewanie. To nie zwykły budynek. Na środku polany znajdowała się mała świątynia w jasnym kolorze, która oświetlała mroczną okolice lampionami. Obok wejścia, na otwartych drzwiach wisiały srebrne dzwoneczki, które wraz z wiatrem zagrały znaną blondynowi melodię. To z tond słyszał te dzwoneczki, ale głos...
- Wejdź do środka... -Szybko nakazał głos; trochę głośniej, ale nadal cicho. I nie brzmiało to jak rozkaz. Nadal zawierało to przyjazny ton. Posłusznie posłuchał głosy. Sam nie wiedział dlaczego się słucha. Możliwe, że prosi, nie krzyczy na niego, mówi tak uspokajająco... Wszedł po dwóch schodkach i ruszył przez drzwi do wnętrza świątyni, w której rozpaliły się białe lampy.
W środku świątyni rządziły trzy kolory. Najwięcej czarnego i białego, a później czerwony. Pod czarno-białymi ścianami i nie tyko, stały różne rzeczy. Na półce po prawej leżał długi miecz z białą klingą; ozdabiany czarnymi i czerwonymi kamieniami. Po przeciwnej stronie białe, damskie kimona z czerwonymi kwiatami. Najciekawszy przedmiot był na środku. Przedmiot ten miał inny kolor, niż wszystko w tym pomieszczeniu. Niebieska mała waza z białymi, prześlicznymi kwiatami i czarnymi znakami, przypominających shurikeny.
-Otwórz ją... -Znowu tajemniczy głos o coś go poprosił. Nie mógł odmówić.
-A-a-ale co? -Spytał trochę drżącym, niepewnym głosem. Czekał na odpowiedź niedługo. Sekundę, może półtorej.
-Wazę... Niebieską wazę... Otwórz pieczęć...
Kilka minut i skurczy głodnego żołądka później stwierdził, że Wioska Ukryta w Liściach jest w drugą stronę. Jakoś trafił poza obrzeża Konohy. Potwierdziło się to, gdy znalazł się przed czymś w rodzaju wielkiej, zielono-ciemnej gęstwiny składającego się drzew o bardzo dziwnych kształtach. Żadne nie było proste jak normalne drzewa rosnące niedaleko pól treningowych. Przypominały niezdecydowane, ponieważ raz rosły w lewo, drugi raz w prawo. Jeszcze inne wyginały się ku ziemi. Niebieskooki nigdy nie widział tak dziwnego zbiorowiska drzew. Ale co robią, tu te drzewa? Ktoś musiał je tu posadzić, bo chłopiec nie uwierzy, że tak same z siebie tu się zasiały.
Zauważył też na ziemi, zarośniętą już od dawna ścieżkę, która prowadziła zapewne kiedyś w głąb gęstwiny, ale drzewa całkowicie uniemożliwiły cal powstania kamiennej dróżki. Odwrócił się plecami do lasu i już miał odchodzić, gdy zawiał wiatr; usłyszał wtedy głośny szelest liści oraz gałęzi uderzających o siebie. Natychmiast spojrzał w tamtą stronę i zaniemówił z wrażenia. Drzewa jak jakieś pędy odwijały się z swoich miejsc, ukazując dalszą część ścieżki. Dalej widział tylko cienie i kilka promieni światła, które padały przez koronę drzew. Chciał już się wycofać, ale coś go zatrzymało. Dźwięk dzwonków i wołanie; cichy szept w jego głowie. Tak cichy, że uznałby to normalnie, za urojenie. Nie... Ten głos był zbyt realistyczny. To pewne.
-Chodź... Chodź... Chodź... -Szeptał dalej kobiecy głos. Delikatny i tak tęskny, że blondyn zaczął poważnie myśleć o wizycie u lekarza od normalnych inaczej. A może to nie jakieś jego urojenia? -Idź dalej... -No... Skoro tak nalega, to czemu by nie? (Zasada na przyszłość 1# Nie słuchaj podejrzanych głosów w głowie, tylko udaj się do specjalisty dla normalnych inaczej.)
Chłopiec zaciekawiony głosem wszedł na ścieżkę. Nie zauważył nawet zarośniętej już mchem tabliczki z czarnym napisem ŻYWYM WSTĘP WZBRONIONY (Zasada 2# Czytaj tabliczki, nawet jeśli nie umiesz czytać.) i ruszył nią w głąb zarośli. Po kilku krokach drzewa za nim zamknęły wejście, którym szedł. Chciał wrócić tą samą drogą, ale ta zniknęła jak kamfora. Wyglądało na to, że ścieżki za nim nigdy wcześniej tu nie było. Chłopak o lisich wąsach przeraził się nie na żarty i przełknął nerwowo ślinę. Miał w głowie tylko jedną myśl. A raczej dwie, które brzmiały wyjść z tond i jak najszybciej. Zaraz po nich pojawił się tajemniczy głos, który ponownie za hipnotyzował go i przekazał mu bezwzględny rozkaz.
-Idź przed siebie... Przed siebie... -Teraz głos zabrzmiał jak echo, powtarzając koniec zdania. Lekko zamroczony ruszył zgodnie z prośbą głosu. Przed siebie... Jak długo iść trzeba w tym kierunku?
Jakoś im dalej w las, tym bardziej stawał się senny. Myślał o tym, by położyć się pod jednym z drzew i zasnąć w błogim spokoju. By rana już nie piekła...
-Nie daleko... Jeszcze nie daleko... Nie zasypiaj... -Ciągle powtarzał głos. Najwięcej razy to; Nie zasypiaj. Trochę to dziwne, że towarzyszy temu słodki dźwięk dzwoneczków i wiatr. Skąd w lesie dzwonki i wiatr? Bardzo dziwne. (A głos w głowie to normalka.)
Już miał jakoś wątpić w swoje zdrowie psychiczne ale stwierdził, że poczeka z tym trochę. Przez mniej gęste korony drzew ujrzał światło, ale nie dzienne, jakie powinno być, tylko księżycowe. I blady księżyc w pełni. Idealny do snu.
-Ten ramen na szybko podczas obiady, to pewnie było przeterminowane. -Pomyślał i uśmiechnął się jak mysz do sera, że ma wyjaśnienie. Zjadł ramen, położył się spać i to mu się śni. To sen osoby chorej na żołądek. Tylko... Spojrzał na rany na rękach i jakoś uśmiech zszedł mu z twarzy. -Ale we śnie nie można sobie zrobić rany. -Kilkoma słowami wrócił do punktu wyjścia.
-Czemu stoisz?... Idź dalej... Dalej... -Ok. Znów delikatny podmuch powietrza i melodyjka dzwonków. Po co myśleć, skoro można spełnić prośbę tajemniczego głosu, w podejrzanym lesie?
Gęstwina już nie rosła jedna na drugiej. Widział przed sobą początek zielonej polany i drewniany budynek. Przyjrzał się wyraźnie ignorując kolejne wołanie żołądka o posiłek i ziewanie. To nie zwykły budynek. Na środku polany znajdowała się mała świątynia w jasnym kolorze, która oświetlała mroczną okolice lampionami. Obok wejścia, na otwartych drzwiach wisiały srebrne dzwoneczki, które wraz z wiatrem zagrały znaną blondynowi melodię. To z tond słyszał te dzwoneczki, ale głos...
- Wejdź do środka... -Szybko nakazał głos; trochę głośniej, ale nadal cicho. I nie brzmiało to jak rozkaz. Nadal zawierało to przyjazny ton. Posłusznie posłuchał głosy. Sam nie wiedział dlaczego się słucha. Możliwe, że prosi, nie krzyczy na niego, mówi tak uspokajająco... Wszedł po dwóch schodkach i ruszył przez drzwi do wnętrza świątyni, w której rozpaliły się białe lampy.
W środku świątyni rządziły trzy kolory. Najwięcej czarnego i białego, a później czerwony. Pod czarno-białymi ścianami i nie tyko, stały różne rzeczy. Na półce po prawej leżał długi miecz z białą klingą; ozdabiany czarnymi i czerwonymi kamieniami. Po przeciwnej stronie białe, damskie kimona z czerwonymi kwiatami. Najciekawszy przedmiot był na środku. Przedmiot ten miał inny kolor, niż wszystko w tym pomieszczeniu. Niebieska mała waza z białymi, prześlicznymi kwiatami i czarnymi znakami, przypominających shurikeny.
-Otwórz ją... -Znowu tajemniczy głos o coś go poprosił. Nie mógł odmówić.
-A-a-ale co? -Spytał trochę drżącym, niepewnym głosem. Czekał na odpowiedź niedługo. Sekundę, może półtorej.
-Wazę... Niebieską wazę... Otwórz pieczęć...
----------------------------------------------------------------------------
Napisałam to! Dokładnie 1049 słów! Miał być krótszy, ale chyba lepiej taka forma? Jeszcze to dostosuje. Miałam taką wenę i taką górę żelków o smaku zielonego jabłka, że napisałam. Normalnie Caramelldensen'a tańczę z radości. I mam część kolejnego rozdziału. Jakieś... 18 linijek tekstu? Rozdział pojawił się w terminie i jestem z tego niezmiernie zadowolona. Oby tak dalej, bez spóźnień. Proszę o komentarze, bo wiem już, że ta historia ma jakikolwiek sens się pojawiać w nieskończonym morzu internetu. Z komentarzy wynika, że większość ciekawi tematyka. Córka Mędrca, jej rodzeństwo itp. Wszystko co w tej historii będzie upchane w możliwe jak najlogiczniejszą całość, a jak nie to będzie to bardziej nielogiczne, niż ostatnie rozdziały Naruto. I znowu przeklęte filery w anime! Rany boskie! Dość filerów! Ja rozumiem, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka, ale to przesad!... Mały spojler do opowiadania- Nasz Demon Brzasku w ciągu dwóch-trzech rozdziałów zacznie nie na widzieć koloru pomarańczowego. Do następnej notki, czyli do 4.09!